2 października 2011 r. Towarzystwo Miłośników Ziemi Błażowskiej zorganizowało drugą już sesję popularno-naukową poświęconą historii regionu. Hasło tegorocznego spotkania brzmiało Mieszkańcy Błażowej i regionu w okresie II wojny i okupacji. Sesji towarzyszyła wystawa starej fotografii oraz rekonstrukcja historyczna, przygotowana przez Podkarpackie Stowarzyszenie Miłośników Militariów, której celem była prezentacja mundurów oraz broni i innych militariów. Prezes Towarzystwa Małgorzata Kutrzeba witając zebranych wyjaśniła cel zorganizowania imprezy o wojennej tematyce.
Pani dyrektor Zespołu Szkół w Błażowej Ewie Kozubek podziękowała za przyjęcie nas, pani dyrektor Marii Kruczek za życzliwość, pomoc w organizacji całości, wszystkim, którzy zbierali zdjęcia: kolegom i koleżankom z Towarzystwa, a szczególnie Jolancie Szczepan, Augustynowi Rybce, Janowi Krygowskiemu, Zygmuntowi Kustrze, Januszowi Maciołkowi, Bogdanowi Kruczkowi, którzy dotarli do wielu albumów, gdzie ukryte były te zdjęcia. Wszystkie zdjęcia opracował kolega Bogdan Kruczek (na co poświęcił sporą część swoich wakacji), a wystawę przygotowała Krystyna Brzęk.     
Impreza skierowana była do wszystkich, którzy interesują się historią, do tych, którzy wojnę przeżyli i pamiętają, aby mogli skonfrontować to, co zaprezentowano z własnymi wspomnieniami oraz do tych, a może przede wszystkim do tych, dla których II wojna światowa i okupacja jest tak samo odległym tematem, jak Powstanie Listopadowe czy Kościuszkowskie.    
Wrzesień w Polsce ma bardzo jasne konotacje, bo to wtedy zaczęła się najstraszliwsza w dziejach wojna, w której statystycznie rzecz ujmując zginął niemal, co szósty obywatel naszego kraju. Mimo że temat ten brzmi niezwykle ambitnie, zamiarem działaczy Towarzystwa nie było stworzenie dokumentacji pełnego przebiegu działań zbrojnych na tym terenie, ani opisanie losów mieszkańców tego regionu, bo to jest zadanie niewykonalne z różnych względów.
Każdy, kto żył w tamtych czasach, na co dzień borykał się z rozmaitego rodzaju trudnościami, które niosło życie i restrykcyjne okupacyjne przepisy. Swój strach, słabość ludzką musieli pokonywać wszyscy ci, których los rzucił na rozmaite fronty II wojny światowej, jak i ci, którzy z własnej woli podejmowali walkę z okupantem w podziemiu. O nich napisano już wiele, a zapewne jeszcze więcej należałoby napisać. Z braku czasu jak też materiałów, nie poruszano kwestii około 1000 błażowiaków żydowskiej narodowości, którzy w większości zostali wymordowani przez hitlerowców, choć pamięć o nich trwa.
Zamiarem organizatorów było przedstawienia kilku obrazów wojny i okupacji, także tej poza walką zbrojną. Pokazanie jak było, może też zwrócenie uwagi na tych, którzy bohaterami zostali jakby mimo woli, bo zostali deportowani na Syberię, wywiezieni na przymusowe roboty do Niemiec czy trafili do obozu koncentracyjnego. Będziemy też mówić o tych, którzy pozostali we własnych domach, ale mimo to toczyli codziennie nową walkę o przeżycie, o chleb dla dzieci, o opał, o lekarstwo dla chorego dziecka, żyjąc na co dzień w strachu przed okupantem i jego represjami. Wspomniano sylwetki kilku bohaterów. Przedstawiane referaty miały charakter ilustracji rozmaitych obrazów z wojny, ale bardzo przejmujących.
1 i 17 września 1939 r. to dwie daty rozpoczynające trwającą prawie 6 lat okupację, która oficjalnie zaczęła się 28 września, gdy II Rzesza Niemiecka i ZSRR podpisały dokument  określający granice między tymi państwami, co oznacza, że Polska zniknęła z map Europy. Błażowa i okoliczne miejscowości znalazły się w GG pod okupacją niemiecką. Tereny na wschód od Sanu okupowane były przez ZSRR. Jednak bardzo wielu spośród  mieszkańców rejonu Błażowej musiało znosić represje radzieckiej okupacji. Było to związane po pierwsze z bliskim sąsiedztwem i niektórzy po tamtej stronie Sanu (np. we Lwowie) znaleźli się wskutek zbiegu okoliczności i nie zdążyli uciec, inni tam się po prostu osiedlili. Ziemie powiatu rzeszowskiego wchodzącego w skład województwa lwowskiego były bardzo gęsto zaludnione, właściwie należy powiedzieć – przeludnione i wielu powracając z emigracji z ciężko zarobionymi pieniędzmi decydowało się kupić ziemię tam, gdzie było jej pod dostatkiem, to jest Kresach Wschodnich w województwach  stanisławowskim, tarnopolskim. Wśród nich nie brakowało też takich, którzy ziemię otrzymali jako weterani wojny polsko - bolszewickiej z parcelowanych majątków, bowiem Sejm II RP w 1925 r. uchwalił reformę parcelacyjną.
    

Referaty wygłosili:
•    Stanisław Drewniak pochodzący z Futomy wrocławianin. Stanisław Drewniak jest redaktorem techniczym książek, przygotowuje książki do druku od strony technicznej
„Okupacja niemiecka na terenie Futomy w świetle Kroniki parafialnej i własnych wspomnień”.
•    Paweł Kołodziej członek Towarzystwa, historyk z wykształcenia i z zamiłowania, badacz, poszukiwacz, pełen zapału kolekcjoner. „Zrzuty alianckie w trakcie II wojny światowej na terenie „Placówki AK Buk”
•    Zdzisław Chlebek, członek Towarzystwa, historyk z wykształcenia i zamiłowania, znany ze swoich publikacji książkowych, artykułów. „Sylwetki ks. Michała Pilipca i Stanisława Rybki”.
•    Uczennice gimnazjum Angelika Więcek i Izabela Gibała, odczytały fragment wspomnień ks. dr Władysława Bartonia, więźnia Buchenwaldu i Dachau.
•    Małgorzata Kutrzeba „Wojenne losy rodziny pochodzącego z Piątkowej Jana Makary”.    
    
Rodzina Makarów – początek gehenny
W woj. stanisławowskim we wsi Doliniany w koloni polskich osadników od lat 20. XX w. mieszkała pochodząca z Piątkowej rodzina  Makarów Jana i Józefy z domu Bazan. Bogate ich gospodarstwo opierało się na pracy najemnej, głównie ludności ukraińskiej. Po zajęciu wschodniej części ziem polskich przez Armię Czerwoną nie zdecydowali się na opuszczenie gospodarstwa i ucieczkę w rodzinne strony z wielu powodów, m. in. dlatego, że rodzina miała 9. dzieci, w tym kilkoro całkiem małych. Ponadto tu mieli swój majątek, a uciekać nie bardzo było dokąd i los niepewny. Całą jesień i początek zimy 1939/40 roku przeżyli w strachu o własne życie, a czas upływał im na pilnowaniu dobytku przed pożarem, bo Ukraińcy palili i rabowali coraz to innych polskich osadników. Nocą z 10 na 11 lutego 1940 r. do domu zapukali Rosjanie i Ukraińcy. Rodzina Makarów dostała kilkanaście minut na spakowanie się i wyruszenie w daleką drogę. Nikt nie mówił im dokąd jadą, ale wszyscy się domyślali. Od czasów zaborów kierunek ten dobrze znany był Polakom.
Mogli wziąć tylko najpotrzebniejsze rzeczy. W strachu, w pośpiechu wybory nie były racjonalne. 18-letnia córka Stanisława wzięła latarnie z obory. Do dziś dziwi się, dlaczego zamiast dodatkowej cieplej chustki czy czegoś do jedzenia zabrała latarnię z obory. Matka zdążyła zabrać trochę ciepłej odzieży dla najmłodszych dzieci, niewielki worek mąki. Kobiecie z najmłodszymi dziećmi pozwolono jechać do pociągu niewielki saniami ciągnionymi przez jednego konia. Mąż i starsze dzieci szły do pociągu pieszo około 20 km w  śniegach po pas, mrozy. Zapakowano ich do bydlęcych wagonów po około 60 osób i tak jechali 5 tygodni. Na środku wagonu był żelazny piecyk, ale brakowało opału, tak iż włosy przymarzały do ściany wagonu, gdy zasnęło się z głową opartą o nią. Co rano dostawali po kromce czarnego chleba i trochę wrzątku (kipiatku), wtedy też wyrzucano ciała zmarłych osób. Przeżyli dzięki temu, że niektórym udało się coś do wagonu przemycić, a więc matce mąkę, jakaś kobieta miała kawałek mięsa wieprzowego. Przyrządzano z tego potrawy na tym piecyku i wszyscy dzielili się jedzeniem.

Obóz pracy w Kraju Krasnojarskim

Tak dotarli do wielkiego obozu pracy w Kraju Krasnojarskim, gdzie ich rozlokowano i prawie z marszu wysłano do ciężkiej robót w lesie i w tartaku. Tam pracowała Stanisława i  siostry. Dziewczyny cięły podkłady (szwele) kolejowe. Starsze dzieci Aleksander, Helena, Stasia, Katarzyna, Bronisław i ojciec Jan musieli ciężko pracować, aby zarobić na własne wyżywienie oraz na utrzymanie matki i młodszego rodzeństwa. Warunki klimatyczne, mieszkaniowe, żywieniowe były fatalne i szybko zaczęły szerzyć się choroby. Stasia i Katarzyna trafiły do szpitala z powodu tyfusu. Chorych transportowano do szpitala oddalonego o dzień jazdy koniem na prowizorycznych noszach-saniach, sporządzonych z żerdzi i gałęzi. Chorych wiązano po dwoje do siebie, a następnie do tych prowizorycznych sani. Szpital bardziej przypominał izolatkę niż lecznicę. Młode organizmy były wytrzymałe i często nawet w takich warunkach zwalczały chorobę. Autorka wspomnień spędziła tam 3 miesiące (od marca 1940 r. do żniw), z czego niewiele pamięta z powodu wyczerpania organizmu i gorączki. Gdy wróciła do domu była tak wychudzona, że matka jej nie poznała. Na Syberii zmarła siedmioletnia siostra Hania.
 Po uderzeniu Niemców na ZSRR w czerwcu 1941 r. i podpisaniu traktatu Sikorski - Majski zwolniono ich z obozu, ale 10-osobowa już wtedy  rodzina nie miała żadnych środków na utrzymanie, w kraju, gdzie panował głód i rdzenni mieszkańcy umierali z głodu.

W Uzbekistanie – głód, choroby, śmierć
Kiedy tylko dotarła do nich wieść, że w Kazachstanie ma być tworzone wojsko polskie - zaczęli przedzierać się w tym kierunku. Podróż trwała jakieś dwa miesiące. Tak dotarli do Kermine w Uzbekistanie, gdzie formowała się 7. Dywizja Piechoty Armii Polskiej w ZSRR. Miejscowość położona jest przy linii kolejowej Samarkanda - Buchara, około 150 km o na północny zachód od Samarkandy, 1800 km od Morza Kaspijskiego. W Kermine stacjonował 22. PP. Miejsce to nazwano „Doliną Śmierci". Upał znacznie przekraczał 50 stopni, brakowało wody, środków sanitarnych, lekarstw, żywności, szalały epidemie: tyfusu plamistego, duru brzusznego oraz krwawej, infekcyjnej dyzenterii.
Rodzina Makarów zjawiła się tam na samym początku, gdy jeszcze nic nie było zorganizowane. Najpierw ulokowano ich w jednej kibitce (tak nazywano tam gliniane lepianki Uzbeków). Później rozlokowano po siedmiu różnych, ponieważ niedojadające rodziny uzbeckie miały ich żywić. Głód był okrutny i z sentymentem zaczęto wspominać tajgę, gdzie straciły tylko jeną najmłodszą siostrę. Stanisława pamięta, jak całymi godzinami chodziła i szukała nie całkiem uschniętej trawy, aby pożywić się jej korzeniami, rarytasem były żółwie, psa nie uświadczył. W Kermine zmarł starszy brat Tadeusz, który razem z bratem Aleksandrem zaciągnęli się do wojska oraz matka Józefa, która zmarła z głodu. Zapewne oddawała dzieciom swoje malutkie porcje kaszy dziugary, które początkowo dostawali, potem i tego zabrakło. Pracowali tam bardzo ciężko, głównie przy ścinaniu wyschniętych, twardych krzaków bawełny, zbieraniu suchych traw i łajna, które to materiały gromadzono na opał.
Cudem udało im się stamtąd wyjechać ostatnim wojskowym transportem. Wszyscy zgromadzeni tam Polacy zdawali sobie sprawę, że gdy odjedzie ostatni transport wojska, nie będzie możliwości wydostania się z tej okrutnej ziemi i działy się tam wówczas prawdziwie dantejskie sceny. Ludzie stawali na głowach; aby się stamtąd wydostać gotowi byli popełnić niejedną nikczemność. Niestety, nie wszystkim udało się stamtąd uciec. W Kermine, Kermine stacja i na pobliskiej pustyni pozostały 3 polskie cmentarze. Jan Makara zdołał tylko sobie znanym sposobem wciągnąć na listę wszystkie siedmioro z pozostałych przy życiu dzieci. Pomógł mu jakiś ksiądz, którego imienia Stanisława nie pamięta, zresztą nawet nie wiedziała, że to ksiądz, cały czas dla swego bezpieczeństwa nosił cywilne ubranie.
Podróż statkiem do Iranu
Transportem wojskowym dotarli do wybrzeży Morza Kaspijskiego, a stamtąd przepełnionym statkiem do Iranu. Brata Aleksandra zniesiono ze statku i trafił od razu do szpitala w Teheranie, podobnie jak ona, Stanisława. Dla brata nie było już ratunku i zmarł, ją ojciec odnalazł kilka dni później, ale była tak słaba, że nie mogła iść na własnych nogach.     Ojciec, ona, starsza Hela i młodsza o 2 lata Kasia trafili do obozu dla uchodźców. Młodsze dzieci Bronisław, Zygmunt i Gienia oddzielono od nich jeszcze wcześniej i wywieziono w pierwszej kolejności do Afryki, razem z sierotami. Nie wiedzieli, gdzie trafiły. Oni mieli wybór Uganda, albo Tanganika. Wybrali Tanganikę, okazało się, że dzieci trafiły do Ugandy. Ojcu udało się później sprowadzić je do Tanganiki, tzn. Zygmunta, i Gienię. Później ojciec  dowiedział się, że Bronisław zmarł w drodze.
Kres tułaczki

Afryka to pierwszy od wielu lat okres sytości. W obozie (campie) nie brakowało niczego, dzieci zaczęły uczęszczać do szkoły, wszyscy przybrali na wadzę. W 1945 r. mimo protestów ojca  Stanisława wyjechała do Anglii i pracowała jako kucharka w wojsku. Razem z nią tym samym statkiem Afrykę opuściło 600 dziewcząt, Polek. Ojciec w 1947 r. wrócił z resztą jej rodzeństwa, tj. z piątką dzieci do Polski. Osiedlili się na ziemiach odzyskanych w okolicy Głowowa.
Stanisława wyszła za mąż za Polaka z Białorusi Czemko, który walczył we Włoszech pod Monte Cassino. Przez ostatnie 30 lat co roku przyjeżdżała do Polski, ostatnie już nie bo zdrowie nie pozwala. Czyta książki i rozmaitego rodzaju wspomnienie i choć bywają wstrząsające, jest przekonana, że: „Słowa nie są w stanie oddać ani części tego cierpienia, które tam przeszła, które widziała”.

(Na podstawie relacji Stanisławy Czemko z domu Makara mieszkającej w Anglii).
    
W trakcie niespełna dwóch lat sowieckiej okupacji (w latach 1939 – 1941)  ze wschodnich terenów Polski deportowano na Syberię i do Kazachstanu ponad 320 tys. osób, głównie narodowości polskiej i wzięto do niewoli ok. 125 tys. wojskowych. Tak więc ten tragiczny przypadek nie jest, niestety, odosobniony, takich rodzin było z naszego regionu znacznie więcej. Jeśli mieszkający tam Polacy tuż po wkroczeniu Armii Czerwonej nie porzucili  swych gospodarstw, majątków i nie uciekli na tereny okupowane przez Niemców, najczęściej spotykała ich taki sam los. Taki los podzieliła rodzina Błażeja Płazy z Kąkolówki, który w latach 20. XX w. przeniósł się z rodziną do Jarosławic koło Zborowa, skąd w 1940 r. został zesłany na Syberię. Jego syn Stanisław, późniejszy profesor prawa na UJ, autor wielu podręczników prawa, jako dwunastoletni chłopiec pracował razem z ojcem przy wyrębie tajgi. Opowiadał, ze dobrym sposobem, aby nie odmrozić nóg, było zamrażanie mokrej słomy w chodakach i tworzenie takiej warstwy izolacyjnej ze słomy i lodu.
Z Kąkolówki pochodziły siostry Muchówny. Aniela Walkowicz, najstarsza z nich, była akurat w ciąży, gdy ze swoimi dwoma córkami i młodszymi siostrami pojechała w okolice Stryja w odwiedziny do wuja księdza. Tam zastała ich wojna, tam już pozostały i stamtąd zostały deportowane. Na Syberii przyszła na świat  jej córka. Siostry Muchówny wróciły do Polski, jako Platerówki. Jedna z sióstr Stefania prowadziła w ZSRR sierociniec, a po wojnie sprowadziła dzieci do Polski. W ten sposób uratowała sporo dzieci żydowskich. Stefania Gaydamowicz, bo o niej mowa mieszkała po wojnie w Krakowie i pracowała w PR.  Bracia Ambroży i Zygmunt Sieńkowie oraz Józef Hus z Piątkowej po deportacji pracowali w kołchozie, skąd wcielono ich do LWP, przeszli szlak spod Lenino do Berlina. Wstąpienie w szeregi Armii Andersa czy tworzonego później LWP było często jedyną sposobnością wydostania się z ZSRR i powrotu do kraju.
    Z ostatniej chwili.
Wspomnienia Stanisławy Czemko i okruchy wspomnień ur. w Kąkolówce w 1924 r. Emilii Wach z domu Płaza stały się zachętą dla przekazania innych wspomnień, które będziemy zamieszczać na łamach Kuriera. Jednocześnie zwracamy się z apelem do Państwa o przekazywanie informacji o ludziach, którzy chcieliby się podzielić z członkami Towarzystwa swoimi wspomnieniami lub zbierania i spisywania wspomnień ludzi, którzy wojnę przeżyli i pamiętają. Winni jesteśmy, aby poświecić im trochę naszego czasu, chociażby po to, aby ich wysłuchać.      

Podziękowanie
Składam serdeczne podziękowanie wszystkim, którzy przyczynili się do zorganizowania sesji popularno-naukowej Mieszkańcy Błażowej i regionu w okresie II wojny i okupacji oraz wystawy starej fotografii.
Szczególne podziękowania kieruję na ręce dyrektor Zespołu Szkół w Błażowej Ewy Kozubek za udostępnienie lokalu na imprezę oraz dla dyrektor Marii Kruczek za pomoc w organizacji imprezy. Ponadto składam serdeczne podziękowania członkom Towarzystwa, którzy dla organizacji imprezy poświęcili dużo własnego czasu i serca, a szczególnie dla  Bogdana Kruczka, Krystyny Brzęk oraz dla tych, którzy zgromadzili zdjęcia, tj. dla Jolanty Szczepan, Jana Krygowskiego, Janusza Maciołka, Pawła Kołodzieja, Zdzisława Chlebka, Zygmunta Kustry, Augustyna Rybki.   


Prezes Towarzystwa Miłośników Ziemi Błażowskiej Małgorzata Kutrzeba