OKRES II WOJNY I OKUPACJI WE WSPOMNIENIACH STANISŁAWY GAWRYŚ Z BŁAŻOWEJ Z DOMU BANAT (cz. III).

OKUPACYJNA RZECZYWISTOŚĆ W BŁAŻOWEJ

Z pierwszych dni po powrocie do domu Stanisława niewiele pamiętała oprócz tego, że jej mama to śmiała się, to płakała na przemian słuchając po raz któryś opowieści o tułaczce córki i wnuków. Gdy emocje opadły okazało się, że w domu jest zapewne bezpieczniej, ale to wcale nie znaczy łatwiej. Podstawową trudnością było chociażby zdobycie środków do życia. Jednak jakoś dawało się żyć, bo w pierwszych miesiącach okupacji w Błażowej, oprócz nadziei na koniec wojny, miała jeszcze kilka cenniejszych rzeczy do sprzedania: ubrania męża, kilim, aparat fotograficzny, gitarę, radio. Niektóre cenne rzeczy przepadły przez nieuczciwych pośredników – bywało, że dobrych znajomych, którzy wzięli coś do sprzedania i ślad po towarze i pieniądzach zaginął. Tak było z całkiem nowym płaszczem męża, na który kupon materiału kosztował przed wojną 120 złotych. Niestety, przepadł płaszcz i pieniądze, a kiedy Stanisława poszła się o nie upomnieć - usłyszała żądanie, że ma jeszcze oddać prywatny pistolet męża, bo w przeciwnym przypadku trafi na gestapo. A było to już po tym, gdy Niemcy ogłosili rozporządzenie okupacyjne, które nakazywało Polakom pod groźbą kary śmierci oddać jakąkolwiek broń, która jest w ich posiadaniu. Sprawa była poważna, tym bardziej, że termin wyznaczony przez Niemców do oddania broni minął już dawno. Stanisława powiedziała o wszystkim matce i bratu. Postanowiono, że pistolet odniesie brat. Niemcy zażądali, aby stawiła się osobiście. Idąc tam pożegnała się z rodziną, bo nie miała żadnej pewności, że wróci. Na początek przyglądali jej się uważnie, a potem kazali wszystko odpowiedzieć od początku. Przywołano tłumacza i sekretarkę, a przesłuchujący dochodzili i odchodzili, a ona osiem razy z rzędu opowiadała swoją historię. Tłumaczyła skąd ma pistolet, gdzie jest mąż, skąd się tu wzięła itp. W kościele dzwony biły na Anioł Pański, kiedy została sama, mając coraz to gorsze przeczucia. Gdzieś koło 13.00 wrócili i zaczęło się od nowa przesłuchanie. Nie wiedziała już, który raz mówi, ani co mówi, gdy kolejny raz powtarzała ową historię. Wreszcie ok. 16.00 gestapowiec, który znał język polski wziął pistolet z biurka, schował do kieszeni i powiedział do niej: Idziemy!. Kazał prowadzić się do jej domu, a przez drogę musiała nadal opowiadać całą historię. Nad bożnicą zatrzymał się i kazał jej iść do domu i sam zaczął iść w przeciwnym kierunku. Miała złe przeczucie, więc stała ze strachu, jak wryta i odwróciła się w jego kierunku. Ten po kilku szybkich krokach odwrócił się i wyciągnął pistolet z kieszeni. Był chyba przekonany, że będzie uciekać. Może by i tak zrobiła, ale nie widziała w tym żadnego sensu, ponadto nogi odmówiły jej posłuszeństwa. On powoli podszedł do niej i powiedział: Wie pani, dlaczego pani żyje? Gdy pokręciła głową, że nie - odpowiedział: Bo pani wierzymy. W domu matka i brat powitali ją łzami radości, bo od południa straciła już nadzieję, że zobaczy ją jeszcze żywą.

Więcej w 126 numerze Kuriera Błażowskiego.

dr Małgorzata Kutrzeba

Polacy mieli obowiązek dostarczać Niemcom powodów na patrole.