Tych smukłych wieży trudno nie dostrzec. Królują nad miasteczkiem, nad okolicą. Każdemu przyjeżdżającemu do Błażowej rzuca się

Romuald Cebertowicz
w oczy piękna budowla, jaką jest kościół parafialny. Słusznie błażowiacy szczycą się swoją świątynią, są z niej dumni. Głośno już o zbliżającym się 100-leciu wzniesienia kościoła. Tymczasem młodsi wiekiem wydaja się prawie nie wiedzieć, że przed blisko 40 laty ta wspaniała budowla była o krok od katastrofy. Przypomina o tym w liście do „Kuriera Błażowskiego” pani Stefania Wania, mieszkanka naszej parafii. Czytamy w nim m.in.: „Był rok 1964, kiedy kościołowi groziło zawalenie. W styczniu znad prezbiterium posypały się kawałki sklepienia. Wszyscy parafianie byli tym bardzo zmartwieni. Obawiano się zamknięcia kościoła. I wtedy napisałam list do mojego kuzyna Aleksandra Kruczka, mieszkającego w Warszawie, z prośbą o pomoc. Przyjechał w drugi dzień Wielkanocy wraz z żona Felą. Poszliśmy do księdza proboszcza Józefa Kruczka. Byłam obecna przy rozmowie. Ksiądz wydawał się bezradny i tak bardzo zmartwiony, iż nie chciał wierzyć, że ktokolwiek zechce pomóc kościołowi. Wtedy żona kuzyna pocieszyła go, iż za staraniem jej wuja został odrestaurowany kościół w Bielinach na Kielecczyźnie. Ksiądz wówczas zapytał: - A któż to jest ten wuj pani? Pani Fela odpowiedziała: - Ano, Józef Ozga - Michalski... Proboszcz odetchnął z ulgą, bo wiele słyszał o tym pisarzu i wpływowym polityku ludowym. Pani Fela zapytała: - Na ile ubezpieczony jest kościół? - Na milion złotych - odpowiedział ksiądz Kruczek. Kuzyn Aleksander załatwił w Warszawie, że wartość ubezpieczenia kościoła została podwyższona do 6 min złotych. Dzięki temu z PZU parafia otrzymała 2 min złotych na remont i 900 tysięcy złotych na malowanie. Przysłano też na okres miesiąca spychacz, który usunął górę ziemi, która od strony wschodniej „naciskała" na świątynię. Wykonał ogromną pracę, którą do chwili jego przybycia wykonywali ludzie łopatami. Uprzątany grunt wywoziły furmanki - załadowano nim 10 tysięcy wozów. Wielka to była dla mnie radość, ze udało mi się cokolwiek uczynić dla ratowania naszej pięknej świątyni."

Czy parafianie o wszystkim wiedzą?

Starsi wiekiem parafianie dobrze pamiętają ów niedobry czas. Wielu z nich osobiście uczestniczyło w ratowaniu świątyni. Zapewne niektórzy zechcą podzielić się z Czytelnikami „Kuriera..." swoimi wspomnieniami. Jeżeli nie oni sami, to może ich dzieci, wnuki. Mile widziane będą też „fotki”. – Łamy „Kuriera...” są otwarte dla wszystkich chętnych.

Ale nawet ci starsi parafianie, którzy w „operacji ratunkowej” uczestniczyli bezpośrednio, zapewne nie wiedzą, że - jak wynika choćby z listu pani

Józef Ozga - Michalski
Stefanii - miały wówczas miejsce działania, które nazwać by można „zakulisowymi", o których się głośno nie mówiło. Takie były bowiem wówczas czasy. Angażujący się w ratowanie kościoła ludzie po prostu nie życzyli sobie, by ich działalność upowszechniać. No i do dziś mamy jakby „białe plamy”. Dopiero dzięki listowi pani Stefanii dowiadujemy się, że jednym z ogniw w łańcuchu śpieszących kościołowi błażowskiemu z pomocą, był sam Józef Ozga-Michalski. Okazuje się, że nie tylko on... Akurat wtedy, kiedy pęknięcia murów kościelnych spędzały sen z oczu księdzu Józefowi Kruczkowi i Komitetowi Parafialnemu, pojawił się w Błażowej pułkownik Władysław Kwaśniewski, wówczas w stopniu kapitana, pracownik Sztabu Generalnego WP - krajan, rodem z Piątkowej. Ani się spostrzegł, jak stał się kolejnym, ważnym ogniwem w łańcuchu ratunkowym. Jak to się stało? Na czym polegała jego pomoc?

Więcej w nowym, 132 numerze Kuriera Błażowskiego.

 (opr. AKaz)