Zima dla wielu górskich wędrowców oznacza martwy sezon. Tymczasem ogromne możliwości turystycznego wyżycia się drzemią w najdzikszych polskich górach: Bieszczadach i wschodniej części Beskidu Niskiego. Lato trwa tu tylko 60-80 dni, zaś zima zazwyczaj dwa razy dłużej. Dlatego warto dobrze prześledzić oferowane przez ten region śniegowe atrakcje.

Bieszczady zimą sprzed lat

Zdobywanie bieszczadzkich szczytów zimą ma już ponadwiekową tradycję. Turystyczne kroniki odnotowały, że w dniach 2-3 marca 1907 roku czterej lwowscy turyści: Maksymilian Dudryk, Tadeusz Kossowicz, Ludwik Pręgowski i Tadeusz Wilusz weszli  przy użyciu nart z Sianek na szczyt Opołonka (1018 m). Po pięciu godzinach podejścia w wysokim, kopnym śniegu, czwórka narciarzy stanęła na szczycie, ale warunki sprawiły, że nie podjęli już wyzwania dojścia w rejon Halicza (1333 m), stanowiącego wówczas najważniejszy cel dla turystów wypoczywających w Sokolikach i Siankach. Dwa lata później, 20 marca 1909 roku, Zygmunt Klemensiewicz i Tadeusz Smoluchowski, odbyli historyczny rajd, pokonując w ciągu 10 godzin zaśnieżone stoki Rozsypańca i Halicza, po czym przez Kińczyk Bukowski zjechali do Sokolików Górskich. Zygmunt Klemensiewicz przemierzał Bieszczady na nartach wielokrotnie, a w roku 1934 ukazał się jego pierwszy zimowy przewodnik po tych górach. Jako godne polecenia podawał wycieczki w bieszczadzkie pasmo połonin, ale także te dolinami górskimi, dające  możliwość obcowania z egzotycznym światem mieszkających tu wówczas Bojków. Mało kto dziś pamięta, że w Berehach Górnych – dziś nieistniejącej wsi - działała przed wojną stacja turystyczna Karpackiego Towarzystwa Narciarzy ze Lwowa. Narciarze zatem trwale wpisali się w te góry.  Nawet jedna z przedwojennych pocztówek - „Bieszczady zimą” - przedstawiała szeroki widok z Sianek w kierunku połonin, a na pierwszym planie sunącego na nartach wopistę.

Po wojnie, w wyniku krwawych wydarzeń związanych z działalnością UPA,  wyludniły się Bieszczady. Dopiero w latach 50. nieśmiało zaczęli tu zaglądać pierwsi turyści, odkrywając nowe oblicze tych gór, do dziś przyciągających jak magnes. W roku 1955 sześcioosobowa grupa narciarzy pod wodzą Pawła Czartoryskiego dokonała pierwszego zimowego przejścia głównego grzbietu polskich Bieszczadów. Rok później ukazał się przewodnik „Na nartach przez Bieszczady”, który przez długie lata stanowił jedyne źródło wiedzy dla szukających tu zimowej przygody.

Końcem lat 50. ruszyły w te góry pierwsze rajdy narciarskie PTTK, które wkrótce przybrały charakter dużych ogólnopolskich imprez. W 1957 roku taki rajd zabezpieczali jeszcze goprowcy z Zakopanego, gdyż Grupa Bieszczadzka GOPR powstała dopiero cztery lata później. Od razu jednak wśród górskich ratowników znaleźli się tu leśnicy, którzy doskonale znając teren, prowadzili i zabezpieczali medycznie również rajdy narciarzy. A zdarzały się w ich trakcie wypadki, które warto przywołać z  księgi wypraw bieszczadzkiego GOPR. Dramatyczny przebieg miała akcja z 19 lutego 1964 roku, kiedy to na stoku Szerokiego Wierchu lawina zgarnęła 11 uczestników rajdu. Na szczęście jeden z zabezpieczających grupę ratowników znalazł się poza jej zasięgiem; szybko zorganizowane poszukiwania sprawiły, że udało się zapobiec najgorszemu, wszyscy przeżyli, a tylko dwie osoby z obrażeniami wymagały transportu. Rok później, w tym samym niemal miejscu, 30-letni narciarz łamie obie nogi w podudziu. Koledzy, nie mając środków transportu, szczelnie okrywają poszkodowanego wydartą spod śniegu suchą trawą i udają się do  Ustrzyk Górnych po pomoc. Stąd wyrusza wyprawa ratunkowa pod wodzą leśniczego Kazimierza Hartmana. Poszkodowany, spokojnie czekając na pomoc, „wysiedział” sobie życie, a akcja do dziś wspominana jest jako „po siedzącego w sianie”.

Bieszczadzkie rajdy narciarskie w czasach, kiedy tworzyła się kowbojska legenda tych gór, zyskały sobie wielką sławę. W wielu z nich liczba uczestników dochodziła do 300 osób. Zawsze w ich zabezpieczeniu brali udział leśnicy-goprowcy: Wojomir Wojciechowski, Kazimierz Osiecki, Tadeusz Zając, Jan Pochyła i inni. Niestety, w latach 80. wraz z rozwojem narciarstwa zjazdowego, zaprzestano organizacji  tego typu imprez.

Narciarze wracają

Ideę dawnych rajdów udało się wskrzesić Wojomirowi Wojciechowskimu w roku 2000.  Jako ówczesny dyrektor Bieszczadzkiego PN i jednocześnie prezes Grupy Bieszczadzkiej GOPR,  zorganizował on Bieszczadzki Rajd Narciarski, któremu dla nawiązania do tradycji nadano charakter ogólnopolski i przypisano numer XVIII. Do udziału zgłosiło się 30 wędrowców na nartach. W lutym 2007 roku jubileuszowy, XXV już rajd, zgromadził 110 uczestników, którzy mieli do wyboru 4 trasy o różnym stopniu trudności, zarówno dla ski-tourowców, jak i dla posiadaczy klasycznych biegówek. Wróciła moda na zimowe podbijanie Bieszczadów.  Jak tylko śnieg dopisze, przez połoniny wędrują narciarze…

Dla tych, których nudzi żmudne pokonywanie bieszczadzkich przestrzeni i napawanie się rozległymi widokami, jest tu sporo wyciągów narciarskich. Szczególną ofertę dają w tym względzie stoki w Puławach,  we wschodniej części Beskidu Niskiego oraz stacja narciarska „Laworta” koło Ustrzyk Dolnych, gdzie istnieją wyciągi krzesełkowe.  Dużą popularność zdobyły sobie w ostatnich latach narty „ski-tourowe”. Konstrukcja ich wiązań i wyposażenie w „foki” pozwalają na pokonywanie sporych wzniesień „na wprost”.  Dlatego na szlakach można spotkać całe grupy wędrujące  na „turach” przez Beskid Niski i Bieszczady.

Te góry o łagodnych stokach są wymarzonym a wciąż niewykorzystanym terenem dla biegaczy, użytkujących „wąską deskę”. Można na niej pokonywać wszystkie niemal letnie szlaki piesze oraz leśne stokówki, których jest tu kilkaset kilometrów. Ale istnieją też specjalnie oznakowane trasy dla „biegówek”, jak choćby te w rejonie Wetliny, wyznaczone i utrzymywane przez działaczy Stowarzyszenia Rozwoju Wetliny i Okolic oraz miejscowe nadleśnictwo. Ponad 17 kilometrów oznakowanych leśnych stokówek i nieczynnego torowiska bieszczadzkiej kolejki leśnej, pozwala wędrować przez bieszczadzką głuszę ludziom o rozmaitej kondycji – wystarczy wybrać tylko odpowiedni dla siebie wariant.  Dla najmłodszych przewidziano trasę „zieloną” o długości 4 km. Łatwa, przebiegająca po torowisku nieczynnej kolejki wąskotorowej na trasie Wetlina - Smerek, może być też używana na rozruch dla świeżo przyjezdnych. Wariant ten stanowi również łącznik z pozostałymi trasami. Z kolei trasa „żółta”, licząca zaledwie 2,5 km, zalecana jest dla narciarzy, którzy już dysponują pewnymi umiejętnościami, albowiem różnice wzniesień przekraczają na niej 80m. Daje ona możliwość podziwiania wspaniałej panoramy na połoninę Smereka. Dla prawdziwych biegaczy to idealny pomysł na rozgrzewkę przed śniadaniem. Z kolei trasa „niebieska”, przy długości prawie 6 km, wymaga pokonania około 110 m różnicy wzniesień. Dla bardziej zawansowanych godne polecenia jest kilkakrotne w ciągu dnia pokonanie trasy „czerwonej”, o podobnej jak poprzednia długości, ale ponad dwukrotnie większych przewyższeniach. Trudy podejść wynagradzają jednak wspaniałe widoki na Połoninę Wetlińską, Caryńską, Dział, a także dolinę Moczarnego i Jawornik.

Ale zima daje dziś możliwości nie tylko narciarzom. Przecież wielką frajdą jest chodzenie po wysokim śniegu w rakietach śnieżnych. Zwłaszcza w terenach lesistych mają one dużą przewagę nad tradycyjnymi deskami.

W ostatnich latach coraz większym powodzeniem w tych górach cieszą się zimowe wyścigi psich zaprzęgów,  a także turystyczne wyprawy tymi egzotycznymi środkami lokomocji. Dość powiedzieć, że odbywają się tu co roku dwie imprezy o charakterze ogólnopolskim: „W Krainie Wilka” – organizowane w Gminie Lutowiska  i „Śladem Niedźwiedzia”, na terenie Gminy Cisna. Uczestniczą w nich hodowcy syberianów nie tylko z Polski, a ich zmagania przyjeżdżają oglądać całe rzesze kibiców. Psie zaprzęgi coraz częściej widoczne są wśród mieszkańców tych gór, a psy ras północnych bywają tu hodowane niewiele rzadziej niż myśliwskie. Nic też dziwnego, że mieszkaniec bieszczadzkiej wioski Przysłup, Tomasz Kudełka, w lutym 2006 roku wywalczył tytuł Mistrza Świata Psich Zaprzęgów!

Wyjedź w Bieszczady zimą

Wybierając się w te góry, warto rzucić okiem na kalendarz imprez zimowych w regionie. Może uda nam się wziąć udział w Bieszczadzkim Biegu „Tropem Wilka”, który odbędzie się już 14 stycznia 2015 roku. Z kolei Bieg Żubra w Mucznem planowany jest 16 lutego..

 Można jeszcze wymieniać przynajmniej kilkanaście tego typu zorganizowanych okazji do podboju Bieszczadów zimą, ale przecież warto przyjechać tu również w gronie znajomych i przeżyć niepowtarzalną przygodę. A może po prostu wziąć rakiety śnieżne i powędrować karpacką puszczą, w której z łatwością można spotkać trop wilka czy rysia? Jeśli pójdziecie tam z miejscowym leśnikiem, to na pewno pokaże wam odciśniętą w śniegu łapę niedźwiedzia, który znudzony drzemką, wyszedł akuratnie na zimowy rekonesans. A więc po prostu „wyjedź w Bieszczady”, jak przed laty śpiewał Wojciech Młynarski:

„I z gitarą jak Michotek w polski Teksas rusz,

Z pojedynki wilkom strzelać w paszce.

Po przygodę, po urodę życia pośród leśnych głusz,

Tam, gdzie życie nikogo nie głaszcze…”

Wprawdzie wilki korzystają dziś z całkowitej ochrony, ale i tak warto tu przyjechać, by w ich „towarzystwie” nacieszyć oczy widokiem zimowych gór o łagodnych stokach, które wciąż czekają na swych odkrywców właśnie w tym okresie.  I co ważne; zimą zwykle jest tu naprawdę biało, a drogi zawsze przejezdne.

Edward Marszałek

Więcej zdjęć w galerii - kliknij tutaj.

Akcja po „siedzącego w sianie”, 1965 r. . Fot. arch. Grupy Bieszczadzkiej GOPR

Ogólnopolskie Rajd Narciarski w 1970 pozabezpieczali goprowcy-leśnicy. Od lewej Kazimierz Osiecki, Tadeusz Zając i Jan Pochyła. Fot. arch. Grupy Bieszczadzkiej GOPR.

W głąb Bieszczadów można ruszyć psim zaprzęgiem. Fot. E. Marszałek

W siną dal na nartach. Fot. E. Marszałek

Odcisk niedźwiedzich łap na śniegu to wspaniałe „trofeum” z bieszczadzkiej wędrówki. Fot. E. Marszałek